Nie piszę na tym blogu o każdej przeczytanej przeze mnie książce. Mam długookresowy plan tworzenia bloga z istotną kobiecą literaturą. Wybieram zatem absolutne zachwyty. Albo tematy tak ważne z kobiecego punktu widzenia, że powinny się tu znaleźć (oczywiście decyzja dotycząca tego, co jest ważne jest czysto subiektywna i podejmowana przeze mnie zupełnie arbitralnie na podstawie moich amatorskich, czytaj: pełnych miłości, kryteriów).
„Chronologia wody” musi się tu pojawić z obu przedstawionych powyżej względów. Bezwzględny zachwyt nad zdumiewającym głosem literackim – obecny! Ten język: prosty i nurzający się w brudzie życia, dosadny i dostatecznie lekki, żeby nas niepotrzebnie nie zatrzymywać w płynięciu z opowieścią. To jest to. No i jeszcze – bezwstyd. Lidia Yuknavitch staje przed nami w nagości swojego życia. Córka, która umarła przy porodzie. Molestujący ojciec. Seks z kobietami i mężczyznami. Bardzo dużo seksu. Alkohol. Narkotyki. Więzienie. A jednocześnie – posada profesorki. I rzecz, która okazuje się najważniejsza w jej życiu, pisanie. Opowieści nas ocalą, mówi i opowiada nam o sobie ocalając samą siebie. Rozwalmy mur słowa „rodzina”, pisze na przykład. Twórzmy, wymyślajmy od nowa to, co dla nas to słowo znaczy. Nie dajmy się schematom, jeśli mają nas więzić. Jeśli są naszymi ranami. Opowieści bywają życiodajne. Szukajmy takich, które dadzą nam życie. Dobre. Takie, jakiego pragniemy.
Niemal jednocześnie ze skończeniem „Chronologii wody” skończyłam czytać z synami siódmą część Harry’ego Pottera (czytali już sami, ale i tak czytamy wspólnie). I wiecie, co mnie uderzyło? Że w gruncie rzeczy wszystkie, nawet te najbardziej zagmatwane historie, nieważne czy te z głównego nurtu, filmowane potem za grubą kasę w Hollywood, czy te bardziej niszowe, są w pewnym sensie o tym samym. O poszukiwaniu zwykłego, „normalnego” życia w równowadze. Przypominam sobie jedną z najważniejszych dla mnie powieści, czyli „Układ” Elii Kazana (jej waga wypływa prawdopodobnie również z faktu przeczytania jej przeze mnie we wczesnej młodości, kiedy jej potrzebowałam i kiedy miała jeszcze szansę wytyczać mi kierunki). Też jest o tym. Uświadamiam sobie to tym dobitniej, że za ścianą wojna. Zwykłość jest zagrożona już nie tylko na poziomie indywidualnym (jak w „Chronologii wody”, czy „Układzie”), ale również na poziomie społecznym, jak w Harry Potterze. Trzeba o nią walczyć. I przy całym moim pacyfistycznym nastawieniu nie widzę obecnie nic ważniejszego niż to.
„Chronologia wody” to autobiograficzna opowieść językowej buntowniczki, którą polecam jednak wcale nie każdemu. Bo to nie jest bynajmniej literatura głównego nurtu. To te obrzeża, które w męskim wydaniu penetrował Bukowski, czy Burroughs. Trudne. Wspaniałe. Dla Was?
A może wcale nie?
Aga Szynal