„Cukier” Bibiany Candii to sto czterdzieści dwie strony napisanej współcześnie opowieści historycznej. Czyżby trend grzebania w trudnych kartach przeszłości, tych dotyczących najuboższych, wyzyskiwanych dotyczył nie tylko Polski? Wygląda na to, że masowo oddajemy głos tym, którzy nie byli do tej pory słyszalni. Na korzyść powyższej tezy przemawia fakt, że książka miała już sześć wznowień i zdobyła liczne nagrody.
Pisarka cofa się do roku 1853, do Galisji i pokazuje nam hiszpańskie oblicze niewoli. Grupa ubogich chłopców opuszcza rodzimy kraj, żeby pracować na plantacji trzciny cukrowej na Kubie. Tam okazuje się, że nie przyjechali godnie zarabiać. Przyjechali zastąpić niewolników z Afryki.
To proza napisana minimalistycznie. Podobał mi się sposób w jaki prowadziła mnie przez kolejne sceny. Oglądałam je niczym w filmie. Cieszę się, że poznałam to oblicze historii. A jednak nie wywołało to we mnie ostatecznie to czytanie jakiś przełomowych emocji. Katharsis. Pędzel tej opowieści był raczej socjologiczny, a jako taki ma na pewno największą wartość dla samej Hiszpanii. Tak jak dla nas ostatnio „Chłopki”. To grzebanie we własnych korzeniach.
Dla kontrastu – jako książki uniwersalne, opowiadające o człowieku wobec rasizmu, niewolnictwa w ogóle traktuję książki Toni Morrison. Stworzone przez nią portrety psychologiczne są tak złożone i bogate, że możemy w pełni wejść w buty przedstawianych postaci, nie tylko na poziomie empatii (bo „Cukier” zdecydowanie wywołał we mnie empatię), ale też na poziomie utożsamienia się (nawet jeśli to utożsamienie się z kimś diametralnie od nas różnym).
Aga Szynal