BLOG O LITERATURZE KOBIET

Najlepsze książki, które przeczytałam w pierwszym kwartale 2022 roku.

Pierwszy wpis na blogu musi być z impetem. Książkowym impetem oczywiście, bo o książkach tu będzie stało. A co najbardziej lubią książkoholiczki i książkoholicy? Z instagramowych statystyk mojego profilu https://www.instagram.com/kobiecasilawsparcia/ jasno wynika, że nic innego jak stosiki z książkami.

Tak zatem zacznę. Chcę Wam przedstawić jedenaście najlepszych kobiecych książek przeczytanych przeze mnie w pierwszym kwartale 2022 roku. Czy muszę podkreślać, że zestawienie jest bardzo subiektywne? Nie jestem krytyczką literacką. Jestem amatorką, a więc miłośniczką czytania, co czyta od zawsze. Po swojemu.

W zestawieniu znajdą się wszystkie pozycje: polskie i zagraniczne, fikcja i literatura faktu. Nie robię rozróżnień. Jedyne kryterium brzmi: czy według mnie warto sięgać po tę akurat pozycję?

Nie numeruję miejsc na podium. Kolejność nie ma znaczenia. Piszę jak mi w duszy gra.

Od czego zaczniemy? Od debiutantek. Zakochałam się szczerze w „Oprzyj swoją samotność o moją” norweskiej pisarki, Klary Hveberg. To powieść o wysoko wrażliwej matematyczce. O jej życiu. I miłości. Powiązanych blisko z historią innej genialnej matematyczki. A przecież to matematyka jest w gruncie rzeczy najromantyczniejszą z nauk. Szuka doskonałości. Szuka prawdy. „(…) potrafi otwierać (…) nowe przestrzenie. Nowe przestrzenie w jej wnętrzu. Przestrzenie abstrakcyjne. Przestrzenie w wyższych wymiarach. Nieskończeniewymiarowe”. Bohaterka tej powieści, Rachel, pozwala nam odkrywać nieskończeniewymiarowe przestrzenie w nas. A może raczej przypominać o ich istnieniu? Zna odpowiednie literackie nuty. To proza, ale proza bliska poezji.

„Duchy z miasteczka Demmin” to zupełnie inna literacka bajka. Niewielkich rozmiarów proza o Klarze, nastolatce z problemami, która z intensywnością przekraczającą normy próbuje sobie poradzić w własnym życiem. Na różne sposoby ociera się o śmierć. Testuje jej bliskość na sobie. Pracuje na cmentarzu. Pamięta o historii miejsca, w którym się wychowuje. To tu, tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej, wiele niemieckich kobiet i dzieci popełniło zbiorowe samobójstwo. Zginęło ponad tysiąc osób. Między innymi matka i siostra staruszki, która mieszka blisko Klary i obserwuje ją przez okno.

To książka o śmierci, ale jeszcze bardziej o tych, co wybierają życie.

Polecam Wam również, żebyście zwrócili oczy w stronę Kanady. Rok temu została wydana w Polsce pierwsza książka Kathereny Vermette: „Przerwa”, bardzo kobieca powieść opowiadająca sporo o aktualnej sytuacji rdzennych mieszkańców tego kraju. W tym roku zaś wyszła „Rodzina Strangerów”, jeszcze lepsza i dojrzalsza od tamtej. Czytanie Vermette to literacka uczta.

Co jeszcze dobrego? „Lata” Anne Ernaux. Same zachwyty naokoło. Ciężko się oprzeć tej autobiograficznej prozie, zabiera nas ze sobą niczym potężna rzeka. Wiemy, że jest większa od nas samych, tak jak to pisanie jest większe od autorki. Ona sama jest tylko jedną z kropek na o wiele większym obrazie. Próbuje opisać swoje istnienie wśród wielu innych. I daje plastyczny obraz pewnego pokolenia we Francji. To książka, którą się przede wszystkim czuje.

Autobiograficznie pisze też Joan Didion w „Błękitnych nocach”. To jedna z moich ukochanych pisarek. Opowiada o tym, że to, co mamy, może w każdej chwili zniknąć. Opowiada o stracie córki. Opowiada o stracie córki tuż po tym, jak straciła męża. A także, w pewnym sensie, opowiada o odchodzeniu. Zmarła w zeszłym roku, odchodziła już długo. Mocna, bardzo mocna proza. Jej moc wypływa z uznania własnej kruchości, z wrażliwości.

Po drodze mi najwyraźniej z literaturą autobiograficzną, bo bardzo doceniam też „Czystkę” Surmiak-Domańskiej. Surmiak-Domańska mozolnie odtwarza własne drzewo genealogiczne. Wydobywa niewypowiedziane. Drąży i dopytuje o Wołyń. Nie chodzi przecież o to, żeby wypominać krzywdy. Chodzi o to, by rozumieć traumy jej bliskich. Traumy, które przecież i jej życie w jakiś sposób znaczą. Bo dlaczego jej ojciec zachowywał się niczym żydowska matka u Grynberga, wiecznie o nią drżał, przewidywał najgorsze, nie chciał wypuścić spod swoich skrzydeł? Chce zrozumieć i zabiera nas ze sobą w przeszłość.

Tove Ditlevsen to kolejna pisarka, która bierze materiał na pisanie wprost ze swojego życia. Przeczytałam to jej życie w „Trylogii kopenhaskiej” jednym tchem. Szłam za dziewczynką, co wyrastała w kopenhaskiej biedzie. Co zawsze była trochę nie na miejscu. Inna niż koleżanki z podwórka. Nie dość wśród inteligentów „z pochodzenia”. Szukała sposobów na zasypanie tej dziury w sobie w zasadzie przez całe życie.

Oksana Zabużko, Ukrainka, która 23 lutego przyjechała do Warszawy na promocję swojej najnowszej książki „Planety Piołun” (i już została) to kolejna w tym zestawieniu kobieta, przed którą chylę czoła. Lubicie eseje? Te są naprawdę porywające. Czytałam je z wypiekami na twarzy. Bo lubię wiedzieć. Bo lubię rozumieć. Zabużko opowiada nam u Ukrainie, ale i o Rosji. Imperium co wpisuje się doskonale w kolonialny schemat i w kleszczowym uścisku tłamsi to, co teoretycznie „kocha”. Lubię sposób, w jaki Oksana Zabużko myśli, chętnie puszczam się za nią w długich zdaniach z masą wtrąceń, śledzę jej tok rozumowania.

Rzadko ostatnio mam okazję czytać tak monumentalne powieści jak ta. „Akuszerki” to niemal siedemset stron historii Franciszki, dziewczyny z Jadownik, która zostaje akuszerką, tak jak jej matka. Było tam o doli kobiet, co wciąż rodzą, bo przecież chłopa mają w chałupie. O dzieciach, co umierają zbyt łatwo i o płaczu nad nimi, płaczu, na który nie ma czasu, bo trzeba iść w pole. O chuci mężczyzn, których trzeba siew wystrzegać, bo wina i tak będzie twoja. Ale i o kobietach dla których nawet poród jest doświadczeniem zmysłowym, takie mają w tym kierunku ciągoty. O czarownicy – bo z kobiety łatwo zrobić czarownicę, jeśli widzi się w niej wroga. W tle – historia. Ale życie toczy się tu, blisko ziemi. Kobiety to wiedzą. Akuszerki tym bardziej. Niosła mnie ta historia ze sobą i pozwoliła zapomnieć o wszystkim innym. Zasługuje na docenienie.

Kolejna perełka (ale od razu zaznaczam, że zdecydowanie nie dla każdego) to „Wspomnienia przyszłości” Siri Hustvedt. To ten rodzaj powieści, która bywa jednocześnie esejem, rozgałęzia się na boki, puszcza pędy różnych rozważań (choć wszystko jednak wyrasta z jednego pnia myśli). Hustvedt nicuje młodą i obecną narratorkę. Szuka między nimi związków. Czyta spisane wspomnienia „teraz” i zestawia je z pamięcią (to, że pamięć jest kreacją jest od samego początku oczywiste). Wszystko to w duchu feministycznym.

Na koniec „Gdzie jesteś, piękny świecie” Sally Rooney. Miałam moment, kiedy nie mogłam czytać polskiej wersji (angielską czytałam na jesieni), bo wszystko wydawało mi się miałkie w obliczu wojny, ale minął, wróciłam do niej. I podtrzymuję swoją listopadową opinię, że to najlepsza z trzech książek Rooney. Rooney ma dar pisania prawdy. Dar, dzięki któremu potrafi nie tylko dobrze oddać indywidualne historie, uchwycić ich emocjonalny klimat, ale też przy okazji przekazać coś, co wiele mówi o społeczności. O pokoleniu. I choćby nie wiem jak nas denerwowali jej bohaterowie (a denerwują), to według mnie – warto ją czytać.

Ciągnie Was do którejś z tych książek?

Zgadzacie się lub zupełnie nie z jakimś moim wyborem? Dajcie znać.

Aga Szynal

2 odpowiedzi

  1. Bardzo sie ciesze ze tu trafiłam !!! Z Twojej listy mam za soba rodzine strengerow i rowniez bardzo mi sie podobala i zostanie ze mna na dlugo. Kilka z polecanych przez Ciebie ksiazek na pewno przeczytam 🙂 a w pierwszej kolejnosci pierwsza i ostatnia.

    1. Cieszę się, że do mnie trafiłaś:) „Rodzina Strangerów” znakomita i jeśli Ci się podobała polecam również wydaną w zeszłym roku „Przerwę” tej samej autorki. Może jeszcze jej nie znasz? A jeśli chodzi o te, które planujesz – polecam bardzo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Więcej
Postów