Głównym bohaterem tej powieści jest biurko. To wokół niego koncentrują się wszystkie historie i to ono ostatecznie wyjaśni nam tytuł. Zdradzę tylko, że rzecz dotyczy tożsamości. A w historię jest zawikłanych kilka bardzo różnych postaci.
Nicole Krauss prowadzi swoją fabułę na kilku kontynentach i w wielu krajach. Jej osobiste korzenie amerykańskiej Żydówki sięgają Izraela, Anglii, Niemiec, Ukrainy, Węgier oraz Białorusi i te tropy zbiegają się w „Wielkim domu”.
Paradoksalnie jednak takie grzebanie w złożonych żydowskich korzeniach pozwala niezwykle głęboko nicować psychikę tych, o których Krauss pisze. I w tym aspekcie staje się ta literatura pokrewna moim ukochanym: Philipowi Rothowi i Zeruyi Shalev. Tak jak twierdziła Justyna Sobolewska, która zachęciła mnie swoją recenzją do sięgnięcia po jej tom opowiadań. W moim odczuciu w powieści stało się to jeszcze pełniejsze niż w tomie „Być człowiekiem”. Dopiero ta powieść zresztą zachwyciła mnie aż do tego stopnia. Opowiadania dały przedsmak.
Uderzył mnie fakt jak obsesyjnie wraca Krauss do tematu wewnętrznych granic, twórczej wolności, która musi być okupiona samotnością. Jej bohaterki są silne choć kruche; i osobne.
To trzeci jej tytuł, który przeczytałam w przeciągu kilku tygodni. Niechybnie będę eksplorować dalej to pisanie.
Aga Szynal