Myślałam, że nic mnie już nie zszokuje po tym jak czytałam o roli Kościoła katolickiego w odbieraniu dzieci rdzennym mieszkańcom Kanady, o przyczynieniu się do śmierci wielu z nich. Po tym jak Kościół pomagał kraść dzieci w Hiszpanii. Po wszystkich tych tuszowanych na najwyższych szczeblach hierarchii kościelnej przypadkach pedofilii.
Zszokowało.
Jeśli tak jak ja myślicie, że dużo już wiecie i kolejna książka nie zmieni Waszego oglądu spraw to być może mylicie się tak jak ja. Pewne kwestie wybrzmiały we mnie odpowiednio dobitnie dopiero po zapoznaniu się z „Irlandia wstaje z kolan” Marty Abramowicz.
„Dla mojego pokolenia Kościół był jak dyktatura – profesor socjologii Tom Inglis opowiada mi, jak to się stało, że Irlandia zaczęła wstawać z kolan. – Ksiądz był moralnym policjantem, przychodził do domu, zbierał donosy, śledził życie rodzin. Od jego aprobaty lub potępienia zależało życie ludzi”.
Irlandia była dławiona katolicyzmem pretendującym do roli władcy absolutnego, wtrącającego się autorytarnie w całokształt życia ludzi (zwłaszcza kobiet) dużo mocniej niż Polska. Co się stało, że tak mocno się to zmieniło?
Przede wszystkim – Kościół poszedł za daleko. Jego nauki za mocno rozjechały się z doświadczeniem przeciętnego człowieka. Po drugie media pozwoliły na porównanie swoich doświadczeń z doświadczeniami innych (cenzura nie wystarczyła. Ale gdybyście zobaczyli te listy zakazanych ksiąg!). Po trzecie – ocaleńcy zaczęli głośno mówić o tym, co im zrobiono. Udowodniono niewyobrażalną ilość zła wyrządzaną przez Kościół. W końcu Rzym nie był w stanie tego tuszować. Po czwarte – znaleźli się odważni mężczyźni i odważne kobiety. W ramach Kościoła i poza nim. Nie ustępowali. Wytrwale, latami walczyli o świeckie państwo.
Aga Szynal