Marzyłam o takiej właśnie powieści: miłosnej w stosunku do Warszawy. Jak „Zły” Tyrmanda. Zaczytywałam się w niej na śmierć od, zdaje się, późnej podstawówki. I wreszcie, wreszcie dostałam jej kobiecy rewers. Choć w postaci bardziej złożonej i zniuansowanej.
„Opera na trzy śmierci” Sylwii Stano, której akcja rozgrywa się w drugiej połowie lat czterdziestych, gra na emocjach, które dopadają mnie zawsze gdy myślę o kompletnie zburzonym mieście. Które bujnie wyrosło z własnych gruzów. Ściskała mnie za gardło.
Jest tu tajemnica. W niewyjaśnionych okolicznościach giną śpiewaczki operowe. Jest Gusta Star, utalentowana i poraniona przez wojnę Żydówka. Czy będzie następna w kolejce? Jest Warszawa, która w przedziwny sposób splata się u autorki z puszczą, bo część akcji dzieje się w Białowieży. I stolica, i puszcza są dzikie, wiecznie w zmianie (kocham!).
„Warszawa każdego dnia wyglądała inaczej, aktualizowała się w szalonym tempie, nie można było się nią znudzić”.
Jest muzyka, która pomaga walczyć z demonami i daje sens po ogromnym bezsensie wojny.
Są kobiety, bohaterki codziennego życia, bez których nie byłoby przetrwania. Ale nie jest to pisanie spłaszczone pod ideologiczną linijkę, jest w tym raczej odkrywanie nieodkrytego. Elementu obecnego podskórnie w historii Warszawy. W historiach rodzinnych?
(Dedykacja na karcie tytułowej skierowana jest do babć pisarki).
Czytajcie! Stawiam na to, że też Was wciągnie.
Aga Szynal