Po czterdziestce zaczęła nowe życie (można! Jeśli trzeba). Wyprowadziła się do Warszawy od męża, który nic, tylko robił długi oraz hulał. Ale się z nim nie rozwiodła. Do końca swoich dni musiała prosić go o zgodę na wydanie paszportu. Zabrała ze sobą do stolicy szóstkę dzieci. Usilnie walczyła o to, by wyprowadzić je na ludzi i jednocześnie zostawała uznaną poetką. Żeby pod koniec życia napisać „Rotę” i uczynić nazwisko Konopnicka symbolem. Gdy Grzebałkowska zabrała się za ten symbol poczuła dezorientacje. Nic tu się nie zgadzało. W Rocie Bóg. A tu antyklerykałka, która nie chrzciła swoich dzieci. Autentycznie jednak oburzona na Prusaków. Rosjan zresztą też. Polska była jej droga.
Apodyktyczna i troskliwa matka. Wszystkich potrafiła trzymać razem. A jednak wyrzekła się jednej córki, chorej psychicznie. Uciekała przed nią ze stolicy. Kobieta w drodze. Sama nie wiedziała gdzie tym razem spędzi zimę. Trochę zrzęda. Marzyła o kawałku ziemi. Gdy go dostała, podróżowała jednak w dalszym ciągu. Razem z malarką, Dulębianką, z którą przez lata, aż do śmierci, były partnerkami. Gdy Nałkowska wypowiadała słynne słowa: „Chcemy całego życia”, wyszła z sali.
Wszystkie biografie powinny być nieoczywiste. Bo ludzie przecież rzadko tacy bywają. Kobiety w XIX wieku, takie, które coś osiągnęły, zwłaszcza. Nie miały innego wyjścia.
To moja trzecia biografia w ostatnim czasie. Sporo wiedziałam już wcześniej o Boyu. O Słonimskim. O Konopnickiej praktycznie nic.
Świetnie było czytać ten tom! Kolejny raz doceniam pisanie Grzebałkowskiej.
Aga Szynal