Hip hip hurra! Jest nowość w kategorii #dobreksiążkiwagilekkiej Powieść, którą wprost pożarłam. Idealna pozycja na urlop. Ostrzegę Was tylko, że zaczyna się od mocnej (smutnej) bomby. I to nie tak, że nie będzie tu trudnych codziennych tematów. Jak najbardziej. To z życia wzięte. Ale tak naprawdę to książka o miłości. Która pięknie opromienia ten tekst. I jakkolwiek bym wielokrotnie nie opowiadała o tym, że drażnią mnie niemiłosiernie przeromantyzowane historie, to tu dałam się złapać na haczyk tej opowieści. Wyłączyłam intelekt. Emocjonowałam się. Kibicowałam Annie i Nickowi. I do końca nie byłam pewna jak to się skończy.
Jodie Chapman stworzyła postać Anny inspirując się własną biografią. Wychowaniem w rodzinie Jehowych. Świat jest zły. Tylko my zostaniemy zbawieni. A co jeśli dziewczyna wychowana w tej wiersze przez rodziców zakochuje się w tym złym świecie? I w chłopcu spoza wspólnoty?
To tylko jeden z wątków komplikujących prosty happy end. Są i inne. Na przykład pytanie skąd się biorą Ci małomówni mężczyźni, którzy nie potrafią wyrażać uczuć? I boją się angażować?
Banał?
Świetna!
Aga Szynal