Po kilku pierwszych stronach bałam się, że choć językowo i refleksyjnie bezsprzecznie będzie wspaniale (bo to było czuć od początku), to rozpadnie mi się ta proza we fragmentach. Nic takiego. Zszyte są „Kundle” kordonkiem, tylko nie od razu to widać. Katarzyna Groniec świetnie wie, co opowiada. To my musimy być czujni, żeby nie zgubić się w gąszczu postaci, spraw. Czasu. Żeby nadążyć za autorką. Raz „teraz” jest w latach osiemdziesiątych. Raz podczas wojny. A potem jeszcze kiedy indziej. Żadnej linearności.
A pomysł na Wielką Narratorkę – bezbłędny.
Czytałam mozolnie. Przebijałam się przez długie akapity. Język śląski, którego odbiór zawsze sprawia mi trudność. Śląską, niemiecką, żydowską, polską historię. Poharatanych ludzi. Nieładność. Nieodświętność.
Było po co.
Nie tylko robi dojrzałe wrażenie ten debiut. On w ogóle coś z czytelniczką, czytelnikiem „robi”. Co? Sprawdźcie na własnym przykładzie.
Aga Szynal