Bardzo tak! Pełna, mięsista, wsysająca powieść. Niezłych książek jest sporo, ale w gruncie rzeczy rzadko trafiają się tytuły do tego stopnia dobre. Na pewno to jeden z najlepszych przeczytanych przeze mnie w tym roku (właśnie robię sobie wewnętrzne porządki i wspominam co wywarło na mnie największe wrażenie).
Wszystko tu się zgadza. Czujemy przytłaczający klimat Irlandii północnej w latach siedemdziesiątych. Codziennie wybuchają bomby. Giną ludzie. Ale przecież to nie wszystko. Czasem prześladowania nie są krwawe, a i tak potrafią zajść za skórę. Choćby się chciało, nie da się być obok tego konfliktu. Wchodzimy w skórę Cushli, młodej nauczycielki, która wieczorami pomaga w rodzinnym pubie, a w domu zajmuje się nadużywającą alkoholu matką. Razem z nią przeżywamy romans. Romans katoliczki z protestantem. Dwudziestokilkuletniej dziewczyny ze starszym, żonatym mężczyzną. Jak on jest świetnie opisany! Nawet odrobinę nie ociera się o łzawość, uromantycznienie czy stereotyp (a byłoby o to nader łatwo).
To jest jedna z tych powieści, w której nie zaznaczyłam ani jednego cytatu. I w tym przypadku upatruję w tym zalety! Mięsistość „Naszych win”, ich wartość rozgrywa się w konkretnych scenach, dialogach, obrazowej scenografii. Żadnych podpórek w postaci rozstrzygających coś zdań, podpowiedzi jakiejś interpretacji. Żadnego prowadzenia za rączkę. Myśl, czytelniczko, sama. Rzadko komu, moim zdaniem, udaje się pisać na tyle sugestywnie, żeby zarysować głębokie tło psychologiczne postaci w ten właśnie sposób. Jeśli jednak tak się dzieje powstaje majstersztyk. Jak tym razem.
Wspaniała jest Louise Kennedy. Świetne tłumaczenie – Kaja Gucio.
Aga Szynal