BLOG O LITERATURZE KOBIET

Najlepsza literatura piękna (tworzona przez kobiety), którą przeczytałam w ciągu czterech lat prowadzenia tego profilu.

To jednocześnie jest i nie jest łatwy wybór. Intuicyjnie ja zawsze szybko podejmuję decyzję. Wybranie pierwszej wersji stosu zajęło mi dosłownie kilka minut. Po prostu pewne tytuły same pojawiały się w mojej głowie. Przetrwały kilkuletnią próbę czasu, były na tyle bezczelne, żeby narzucać mi się przy różnych życiowych okazjach, wracać, dręczyć, zmuszać do pytań. Po chwili jednak zaczęło się myślenie: a może jeszcze to? Albo tamto? Dałam sobie ładnych kilka dni na rozkminki, ale ostatecznie skończyło się tak jak przeważnie w moim przypadku. Pierwsza intuicja zgadzała się z tym, co myślałam potem. Była po prostu szybsza niż świadome procesy intelektualne. Tak, okazało się na przykład, że Sally Rooney dzięki swojej wyjątkowej umiejętności wprowadzania mnie w czytelniczy trans i równie unikatową zdolność chwytania codziennego świata „normalnych ludzi” jest ważniejsza niż wspaniała przecież i też budząca we mnie zachwyt Ali Smith. Wszystko nie mogło się zmieścić. Umiejętność priorytetyzowania jest dla mnie cnotą. Jestem więc przy okazji tej listy szczera z Wami i ze sobą, pewnie z łatwością przyszłoby mi na przykład stworzenie listy pod gremia chylące czoła przede wszystkim przed trudną i niedostępną kulturą wysoką, ale nie idę w tę stronę. Przynajmniej nie zawsze, bo jest przecież miejsce i na Noblistkę. To wybór po prostu subiektywny. Tytuły, które zmieniły bądź zmieniają coś we mnie (nie tylko chwilowo):

Annie Ernaux „Ciała” i „Lata” – perły nad perłami; przyrównuję do nich niemal wszystko, co czytam o kobietach. Rozłożyć dawną siebie na czynniki pierwsze i wpleść to w historię ogólną potrafiła w ten sposób tylko ona.

Siri Hustvedt „Świat w płomieniach” – chylę czoła przed intelektem tej pisarki, idę w ciemno tropem jej licznych dygresji, no i ten temat: artystka, która podszywa się kolejno pod trzech mężczyzn, żeby sprawdzić, jak zmieni to odbiór jej sztuki.

Lauren Groff „Fuga” i „Fatum i furia” oraz „Dzikie bezkresy”, każda z nich diametralnie różna, ale każda kolejna powodowała jeszcze większy zachwyt nad talentem tej pisarki. Jej opowiadanie wojenne („Fuga”) przesunęło mi w głowie Hemingwaya, jej „Dzikie bezkresy” stawiam obok „W oddali” Diaza i „Ściany” Haushofer. „Fatum i furia” z kolei to moja ulubiona powieść totalna, długa i całościowa historia pewnego małżeństwa.

Emilie Pine „O tym się nie mówi” – osobiste eseje o tych częściach kobiecego doświadczenia, które kultura długo kazała nam ukrywać. Opiece nad chorym rodzicem, krwi menstruacyjnej, bezpłodności. Mocne.

Tove Ditlevsen „Moja żona nie tańczy” i „Trylogia kopenhaska” – czy to opowiadania, czy powieść Tove Ditlevsen jest pisarką przekuwania swojego osobistego doświadczenia na coś uniwersalnego. Jej autofikcje to wyznacznik stylu.

Natalia Ginzburg „Nasze dni wczorajsze” i „Słownik rodzinny” – Ginzburg jest wnikliwą psycholożką i wytrawną pisarką, która mierzy się z faszyzmem pokazując nam skalę mikro.

Joan Didion „Rok magicznego myślenia” – nie sposób przecenić znaczenia tego tekstu, w którym wielka dziennikarka oraz pisarka rzuca snop światła na siebie samą mierzącą się z obezwładniającą żałobą.

Vivian Gornick „Przywiązania” – to było dawno, ale wciąż prawda, w Nowym Jorku, ale może być i w Warszawie, żywy intelekt Gornick flaneruje i opowiada nam na sobie jak to jest być kobietą.

Sally Rooney „Intermezzo” – czytelniczy trans, czyli głęboka koncentracja zarówno duchowa jak i intelektualna to coś, co sprawiło, że pokochałam czytanie. Rooney potrafi to ze mną robić. Jak niegdyś Milan Kundera i Irwin Shaw. Ale opowiada o współczesności. Tego mi również trzeba.

Grace Paley „Małe ludzkie zawirowania” – właściwie już sam tytuł mówi wszystko. W gruncie rzeczy to właśnie mnie aktualnie w literaturze interesuje najmocniej. Język i opowieść z nietypowo przesuniętej perspektywy są tu mistrzowsko splecione.

Barbara Kingsolver „Demon Copperhead” – bo zawsze będę szukać opowieści totalnych, pochłaniających do cna, ze współczesną wersją odwiecznego ludzkiego dramatu rozgrywającą się na naszych oczach.

Patrząc zaś na te cztery lata z drugiej strony, dla mnie na pewno najważniejsza była powieść, którą napisałam sama – „Ja sama”. Aga Szynal

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Więcej
Postów